Monika Rosmanowska: O rolę Ryfki Kij starała się Pani, będąc w siódmym miesiącu ciąży. Musiała Pani mocno zaskoczyć reżysera, skoro zapomniał, że patrzy na przyszłą mamę i zobaczył w Pani właścicielkę burdelu. Dumną, nieugiętą i bardzo charakterną.
Magdalena Boczarska: Znaliśmy się z Jankiem Matuszyńskim wcześniej i jeszcze przed castingiem powiedział mi, że widzi we mnie Ryfkę. Emocjonalna scena na castingu z udziałem burdelmamy w zaawansowanej ciąży i z wielkim brzuchem musiała wyglądać dość zabawnie.
Co dostrzegła Pani w córce bezrobotnej Żydówki "z samego dna łódzkiego lumpenproletariatu", kobiecie z wyrokiem za zabójstwo, Rum-Helce z ballady Stanisława Grzesiuka?
To jest nieprawdopodobnie napisana postać, niezwykle barwna z aktorskiego punktu widzenia. To jak się nosi, jaką ma osobowość, charyzmę, odwagę. Jednocześnie jest bohaterką tragiczną.
Zależało mi, żeby pokazać przemianę tej postaci. Od skrajnego ubóstwa i patologii, w której żyła, a więc zarabiania ciałem na ulicy, do bycia burdelmamą najbardziej prestiżowego i luksusowego przybytku w Warszawie, z którego mogli korzystać tylko uprzywilejowani.
Ryfka mnie wzrusza, jest mi – mam nadzieję, że nie zabrzmi to dziwnie – bliska. Podczas pracy na planie miałam takie poczucie, że za tymi rudymi włosami, całą tą koafiurą, pod bardzo efektownym i mocnym makijażem, i w tym bulderowym, bombkowym otoczeniu, skrywa się mała, samotna dziewczynka, która w tym męskim świecie nauczyła się funkcjonować na równoprawnych zasadach. Z konieczności przetrwania, ale też chęci walki o swoje.
A co dała Pani Ryfce od siebie?
W każdej postaci, którą gram, jest bardzo dużo mnie. Każdą przepuszczam przez siebie, staram się zrozumieć, bronić. Oddaję jej swoje ciało, głos, uczucia, emocje. Myślę nawet, że na pewnym etapie ciężko mnie i postać rozdzielić, znaleźć granicę. I dobrze, bo w przeciwnym wypadku stałaby się sztucznym tworem z pogranicza beletrystyki, czymś niewiarygodnym.
Mocno się z Ryfką zżyłam. Ubrane jest to oczywiście w pewne ramy, historię czy kostium, ale to nadal jestem ja. Bo to przecież ja ubieram tę postać w smutek, frustrację, złość czy namiętność. A jest to postać bardzo emocjonalna, niepotrafiąca swoich emocji trzymać na wodzy.
Mówi Pani, że stara się zrozumieć każdą postać, bronić jej wyborów. Jak wiele wysiłku kosztowało Panią, młodą mamę i świadomą swoich praw kobietę, wcielenie się w rolę właścicielki burdelu, której pracownice mają 12 lat?
Jest to absolutnie niemoralne, niewyobrażalne. Trudno o tym rozmawiać, a jeszcze trudniej było to grać. Szczególnie Arkowi Jakubikowi, serialowemu Kumie Kaplicy, i Borysowi Szycowi, który wcielił się w rolę Radziwiłka. Szyc ma córkę, było to więc dla niego tym bardziej ciężkie. Jednak nie można zapominać, że taka była moralność i obyczajowość tamtych czasów. Serial powstawał z wielkim szacunkiem do prawdy i ówczesnych realiów.
Kij – nomen omen – ma jak zwykle dwa końce. Z jednej strony, w latach 30. XX w. istniało takie, a nie inne podejście do seksu z dziećmi, zupełnie karygodne i nie mieszczące się nam w głowie, a z drugiej strony, czego akurat żal, jako społeczeństwo byliśmy w kwestiach obyczajowych dużo bardziej otwarci i bezpruderyjni. W ogóle byliśmy też bardziej otwarci na różnorodność, wielokulturowość. Warszawa była tyglem, w którym mówiono wieloma językami. Zmieniliśmy się na wielu poziomach.
reklama

Szczepan Twardoch pokazał nam zupełnie inną od tej, do której przyzwyczaiła nas literatura, tożsamość żydowską. W "KRÓLU" nie współczujemy ofiarom, podziwiamy ich siłę. Sama Ryfka mówi o sobie tak: "To co ja w życiu przeżyłam na łódzkim i warszawskim bruku, to się w waszych pruderyjnych główkach nie mieści i ja na ten bruk wrócić nie zamierzam". Czy coś jeszcze Panią zaskoczyło w odmalowanym przez Twardocha obrazie Warszawy i ówczesnego społeczeństwa?
Już w pierwszym odcinku serialu mamy scenę, w której faszyści w bardzo dosadny sposób wyrażają swoje stanowisko. Mówią Żydom "precz" i są bardzo zamknięci na wszystko, co nie jest polskie. To jest 1937 rok, za chwilę wybuchnie wojna… Dziś wszyscy wiemy, czym skończyło się sympatyzowanie z faszyzmem. Wielkim mordem i olbrzymią tragedią, bo skutki wojny czujemy do dziś. Boli mnie, że takie rzeczy wciąż się dzieją w Polsce. Jawne przyzwolenie na wspieranie tego typu ideologii i niezrobienie z tym porządku, nienazywanie tego złem, jest bardzo niebezpieczne.
Wogóle „KRÓL" jest niezwykle współczesną historią a bohaterowie są mocni, bezkompromisowi, mniej labilni, bardziej niż my umocowani i ideologiczni.
Większą część filmowego czasu Ryfka spędza w burdelu. Podobnie zresztą jak pierwowzór tej postaci, autentyczna Ryfka de Kij, która prowadziła słynny w Warszawie przybytek u zbiegu ul. Pięknej i Koszykowej. Scenarzyści i kostiumolodzy wykonali tytaniczną pracę, by oddać klimat Warszawy lat 30. Jak się Pani odnalazław tym czasie i przestrzeni?
Jak ryba w wodzie. Mam wrażenie, że jestem stworzona do kostiumu, świetnie się w nim czuję. Mam też szczęście do tego typu ról: "Sztuka kochania", "Czas honoru", "Różyczka" czy "Magnezja", western, który za kilka miesięcy będzie miał swoją premierę. Z aktorskiego punktu widzenia nie ma większej frajdy, niż wchodzić w świat, którego już nie ma. W jakiej innej sytuacji moglibyśmy wejść w ulicę przeniesioną żywcem z lat 20. czy 30. XX w.? To jest niepowtarzalna okazja do podróży w czasie.
W "KRÓLU" wspomniany burdel czy raczej lupanar, jak zwykło się wówczas mówić, robi niesamowite wrażenie. Scenografia i rekwizytorzy wykonali nieprawdopodobną pracę. Był taki moment, gdy praktycznie przez dziesięć zdjęciowych dni non stop przebywaliśmy w tej przestrzeni. To było niezwykłe doświadczenie.
"KRÓL" - nowy serial CANAL+ | wywiad z Magdaleną Boczarską
Kobiety są często przedstawiane w literaturze jako delikatne, słabe… Jesteśmy żonami, matkami, kochankami, obiektami pożądania, zazdrości. Ryfka jest inna, jest pełnoprawnym członkiem gangu.
Postać Ryfki jest piękna. Przy tym całym zdeprawowaniu jest w niej dużo prawości. I to wydało mi się w niej absolutnie ujmujące.
Drugą ważną bohaterką tej powieści jest Warszawa. Czy po lekturze "KRÓLA" odkryła Pani to miasto na nowo?
Od pewnego już czasu obserwuję różne portale internetowe, które z wielkim pietyzmem zbierają i upubliczniają materiały na temat przedwojennej czy powojennej Warszawy. Mam słabość do historii w ogóle, a przede wszystkim do tego okresu historycznego. To jest niesamowite, czym to miasto było przed wojną. Jedno pokolenie, a tyle zmian…
6 listopada usiądziemy przed telewizorami, by zobaczyć pierwszy odcinek "KRÓLA". Czego możemy się spodziewać?
"KRÓL" jest gigantyczną epopeją, z niezwykłym pietyzmem i rozmachem odtwarzającą pewien czas w historii, oddziałującą na wielu poziomach. Po trosze jest to melodramat, sensacja, ale też komedia. Wzruszająca, trzymająca za serce, a chwilami zabawna opowieść. "KRÓL" jest też znakomity pod względem wizualnym. Warszawa jest tu symbolem świata, który odszedł. Myślę, że wielu widzów, też tych najbadziej wymagających, będzie bardzo usatysfakcjonowanych.
Dziękuję za rozmowę. Trzymam kciuki za kolejne projekty, także za Saszę Katarzyny Bondy.
Oj tak, proszę trzymać. Sasza też zalazła mi za skórę…