Michał Żurawski: czuję, że mogę stać się wrogiem publicznym numer jeden

– Każdy facet, który przeczytał "KRÓLA”, identyfikował się z Szapiro – mówi Michał Żurawski, odtwórca głównej roli w ekranizacji powieści Szczepana Twardocha. I każdy ma swoje wyobrażenie tej postaci. Wkrótce przekonamy się, na ile bliskie temu, co proponują twórcy serialu.

Z Michałem Żurawskim rozmawiamy na kilka tygodni przed premierą pierwszego odcinka serialowej superprodukcji CANAL+ "KRÓL" w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, ośmioodcinkowej ekranizacji powieści Szczepana Twardocha, którą jesienią będzie można zobaczyć w CANAL+.

Monika Rosmanowska, Wirtualna Polska: "Wiesz, skąd jestem? Z nędzy, z ulicy. Nikt mi nic nigdy nie dał. Sam sobie wszystko wziąłem" – mówi Jakub Szapiro, bokser, którego uwielbiała warszawska ulica, i gangster, przed którym drżała nie tylko Wola. Kim dla Pana jest Szapiro?

Michał Żurawski: Mną…

Panem?

Wcielenie się w tę postać nie było trudne. Zagrałem to, co przeczytałem u Szczepana Twardocha, i to, co było mi bliskie. To jedna z najwspanialszych ról dla aktora, tu nie trzeba nic grać. To jest taka historia, że nie da się jej zepsuć.

Mówimy o egzekutorze haraczy, złodzieju, mordercy, kobieciarzu…

Szapiro jest człowiekiem, który urodził się w danym miejscu i czasie, i za wszelką cenę próbuje przetrwać. To, co robi, jest jego pracą. Nie da się go oceniać w kategoriach dobra czy zła. Trzeba po prostu przyjąć to, co zostało przez Twardocha, a następnie przez scenarzystów i nas – twórców tego serialu – podane. To jest wielowymiarowa historia, opowiadająca – patrząc przez pryzmat mojej postaci – o kondycji męskości.

Ciekawa interpretacja.

Każdy facet, który przeczytał KRÓLA, identyfikował się z tą postacią. Mogę się założyć, że nie ma nikogo, kto w sposób obiektywny i z dystansem patrzyłby na to wszystko, kto mógłby powiedzieć "mnie to nie dotyczy".

Za czym tak tęsknią współcześni mężczyźni?

Ja za niczym. Jestem stuprocentowym facetem. Nie zgadzam się z obecnym utyskiwaniem na rzekomy kryzys męskości. Mężczyźni trzymają się mocno.

Warszawski półświatek lat 30., luksusowe samochody, piękne kobiety. To może się podobać.

A cóż pięknego jest w mordowaniu, wchodzeniu do burdelu, piciu wódki, załatwianiu szemranych interesów? Życie Szapiro, który równocześnie próbuje być dobrym mężem i ojcem, w dużej mierze polega na wiązaniu końca z końcem. Tu o nic więcej nie chodzi. Tytuł KRÓL jest dość ironiczny w kontekście tego, co w powieści ma miejsce i co przeżywają jej bohaterowie, zwłaszcza Szapiro. Czuję, że po premierze pierwszego odcinka będę miał niezłą przeprawę.

Dlaczego?

Zabieramy się za adaptację bardzo poczytnej książki, którą kupiło ponad 150 tys. ludzi, a pewnie jeszcze więcej po nią sięgnęło, i każdy ma swoje wyobrażenia. Jestem przekonany, że to, co zrobiliśmy, to jest coś wspaniałego, takiego serialu jeszcze w Polsce nie było. Czy podobnego zdania będą widzowie? Nie wiem i nie mam na to wpływu.

W dobie internetu każdy może wyrazić swoje zdanie i na pewno to zrobi.

Jestem osobą, która nie ma w domu telewizora i żyje poza siecią. Nie śledzę wiadomości w internecie, nie mam Facebooka, Instagrama, czy jak to się nazywa… Unikam tego, czym jesteśmy dziś bombardowani, za czym idzie hejt, ocena innych. Mam wrażenie, że do momentu, w którym nie pojawił się internet, ludzie oceniali innych, czy nawet wyróżniali pewne osoby, na podstawie ich dokonań. Opinie te, jeśli już docierały do szerszego odbiorcy, to naprawdę musiały coś znaczyć. Natomiast dziś brama została szeroko otwarta i każdy może uczestniczyć w publicznym dyskursie, każdy może podzielić się swoją opinią w internecie. Każdy jest dziś krytykiem.

Takie mamy czasy.

Kompletnie się z tym nie zgadzam. Osobiście staram się tego wszystkiego unikać i mam mnóstwo przyjaciół i znajomych, którzy nie korzystają z mediów społecznościowych i nie śledzą tego, co dzieje się w internecie. Proszę mi wierzyć, można być ponad tym. Co więcej, jestem przekonany, że za kilka lat nastąpi przesyt i ludzie wrócą do komórek, które mają jedną opcję "odbierz"…

"KRÓL" - nowy serial CANAL+ | wywiad z Michałem Żurawskim

I do książek…

Też, choć ktoś, kto nie czyta i dziś nie ma do mnie dostępu. Jestem już za stary, by dopuszczać do siebie ludzi, którzy tracą mój czas. Skończyłem 41 lat, mam żonę, trójkę dzieci i staram się żyć po swojemu. Tak jak mi pasuje. Z ludźmi, którzy nie czytają, nie mam o czym rozmawiać.

Wracając do powieści Szczepana Twardocha i opisu ówczesnej stolicy: "Dookoła ringu zgromadziły się dwie Warszawy mówiące dwoma językami, żyjące w osobnych światach, czytające inne gazety i darzące się nawzajem w najlepszym razie obojętnością, w najgorszym – nienawiścią, a zwykle po prostu pełną dystansu niechęcią, jakby mieszkały nie ulica w ulicę, tylko rozdzielone oceanem". Czy to Panu czegoś nie przypomina?

KRÓL nie jest tylko historią kryminalną. Mówi przede wszystkim o Polsce i Polakach. Powieść, której akcja rozgrywa się w 1937 roku, opowiada o kraju, jakim była Polska przez – powiedzmy – ostatnie 500 lat, kraju, który budował swoją tożsamość na różnorodności. I nagle, po II wojnie światowej, każą nam tę tożsamość wyrzucić do kosza. Od teraz Polska należy do Polaków i katolików.

Polaków, którzy dziś są mocno podzieleni.

Mam wrażenie, że jesteśmy solidarni tylko wtedy, gdy trwa wojna, są zabory… Przy czym nie wyciągamy wniosków z historii. Dziś także rosną nam bojówki i za kilka lat to wszystko wybuchnie. U Twardocha ONR staje się coraz mocniejszy, dziś dzieje się to samo. To mnie przeraża. Podobnie jak brak historycznej wiedzy czy raczej układanie historii na nowo. Żyjemy w wolnym kraju i na to wpływ miało wiele opcji politycznych. Polityka to nie jest tylko lewica i prawica, czarne i białe. Twardoch doskonale to pokazuje. To nie jest tak, że Żydzi byli przeciwko Polakom, katolikom czy prawicy. W swoim warszawskim świecie byli mocno podzieleni. Tu także występowały różnice polityczne, religijne. To nie była skonsolidowana grupa. Podobnie po stronie prawicowej nie było jedności.

No właśnie, Warszawa lat 30. to etniczny, religijny, społeczny i polityczny tygiel. Miasto ciasne, brudne, pełne nędzy, ulicznych walk, ale też pięknych kamienic, eleganckich samochodów, luksusowych hoteli i restauracji. Jak odnalazł się Pan w tym pełnym sprzeczności świecie?

Gdy czytałem Twardocha za pierwszym razem, miałem poczucie, że ta przedwojenna Warszawa, szczególnie Kercelak czy Wola, a więc robotnicza dzielnica, to taki mój Górny Śląsk, gdzie się wychowałem. W tej Warszawie zarówno podczas czytania, jak i później – już na planie – odnalazłem się doskonale. Scenografia, w tym poszczególne wnętrza były zrobione w sposób, z jakim w polskim kinie jeszcze się nie spotkałem. Miałem wrażenie, jakbyśmy cofnęli się do 1937 roku. To było bardzo pomocne, nie trzeba było sobie wyobrażać rzeczy, których nie ma.

Interesował się Pan wcześniej boksem? Stawał kiedykolwiek w ringu?

Nie, z boksem nie miałem nic wspólnego.

Jak zniósł Pan mordercze treningi?

Nie będę ukrywał, to ciężka robota. Mam duży szacunek dla bokserów. Przygotowywałem się przez dwa lata. Nie zawsze był to ring, ale trenowałem regularnie. Chcąc przygotować ciało, trochę je zmienić, trzeba naprawdę mocno pracować. A boks to jedna z najbardziej wycieńczających dyscyplin sportowych. Jeśli ktoś ma zacięcie, to szczerze polecam. Tu nie można sobie odpuścić.

A Pan zamierza sobie odpuścić?

Na razie mam przesyt, muszę chwilę odpocząć. Ale na pewno wrócę do tego, szczególnie gdy będę się znów musiał przygotować do roli. Boks to najkrótsza droga do zbudowania kondycji.

Czy – poza treningami – rola wymagała od Pana specjalnych przygotowań? Co z nauką jidysz?

Rzeczywiście sporo jest scen w tym języku, ale uczyliśmy się tylko konkretnego tekstu. Na naukę języka nie bardzo był czas. Nie do końca był też sens. W jidysz w Polsce mówi w tej chwili zaledwie kilka osób. Tym bardziej nie ma już nikogo, kto mówiłby w warszawskim jidysz. Każde miasto miało swoją odmianę języka. Krakowski Żyd nie byłby w stanie swobodnie porozmawiać z Żydem z Warszawy. Nie mówiąc już o tym, że dzisiejszy Żyd z Nowego Jorku na pewno nie dogadałby się z Żydem żyjącym w przedwojennej Warszawie. Ten język ewoluuje i uczenie się go byłoby karkołomne. Gdyby natomiast zaproponowano nam naukę hebrajskiego, to chętnie bym z tego skorzystał. Nie wiadomo, czy po premierze serialu nie stanę się wrogiem publicznym numer jeden i nie będę musiał starać się o obywatelstwo Izraela.

Czego jeszcze wymagała od Pana praca nad tą postacią?

W zasadzie przyszedłem na plan tak zakochany w tej roli, że z reżyserem niewiele już rozmawialiśmy na ten temat. Jak już mówiłem, tekst Twardocha to jest prezent dla aktora, niewymagający większego wysiłku. Nawet od Borysa Szyca, który wcielając się w rolę Radziwiłka miał naprawdę trudne zadanie. Zdarzało się, że w jednym zdaniu mówił nawet sześcioma językami, a z dnia na dzień wychodziło mu to coraz bardziej doskonale. Wiem też, że nie sprawiało mu to żadnego kłopotu, że robił to z dużą przyjemnością. Fizyczne przeobrażenie, nie mówiąc już o tym, że musisz się zmienić mentalnie, to są wyzwania, z którymi w Polsce aktorzy wciąż rzadko mają do czynienia.

Pierwowzorem Radziwiłka jest doktor Łokietek. Polak, Żyd, obywatel Szwajcarii, polityk i gangster, który mówił wieloma językami: angielskim, niemieckim, francuskim, włoskim i jidysz – wszystkimi równie źle. Ale to też jest obraz Warszawy lat 30. Wieloetnicznej i niezwykle barwnej.

Dla wielu osób ten serial to będzie szok. Coś obrazoburczego, absolutnie nieprawdziwego, niemającego nic wspólnego z ich wersją historii. Mogę się założyć, że w pewnych środowiskach KRÓL zostanie okrzyknięty kłamstwem historycznym.

Emocje, szczególnie skrajne, służą rozgłosowi.

Życzyłbym sobie, by KRÓLA zobaczyło jak najwięcej osób. Zapewniam, że widzowie nie widzieli jeszcze tak dobrego pomysłu na historyczny serial kryminalny. To naprawdę będzie coś, czego jeszcze nie mieli okazji oglądać w polskim kinie.

* Michał Żurawski – rocznik 79., chorzowianin, od lat mieszka w Warszawie. Aktor teatralny i filmowy. Wystąpił w kilkudziesięciu produkcjach, m.in w filmie "Karbala", "Miasto 44", "Jestem mordercą" czy "(Nie)znajomi", a także serialach – "Chyłka – Zaginięcie" czy "Kruk – szepty słychać po zmroku".

Urok dawnych dni, czyli wielki powrót mody lat 30. Czy styl międzywojnia jest dziś atrakcyjny?

Niemal purytańskie długości i nadmiary materiału połączone z subtelnym, podkreślającym talię krojem i skrytymi rozcięciami, które nieoczekiwanie potrafią ujawnić zbyt wiele – stroje z lat 30. to funkcjonalność i ponadczasowy hołd złożony kobiecości. Patrząc na styl okresu międzywojennego, perfekcyjnie odtworzony w serialowej superprodukcji Canal + „KRÓL”, widzimy, że niektóre fasony wciąż są obecne w modzie. Noszone w latach 30. stroje wieczorowe, oficjalne, a nawet codzienne zachwycają także dziś.

Choć zabrzmi to paradoksalnie, moda to nie tylko stroje. Jest ona odbiciem swoich czasów, świadectwem ówczesnych nastrojów, kultury, przemian społecznych. Odchodzi wraz poczuciem znużenia epoką, ale potem powraca na fali nostalgii, staje się elementem łączącym przeszłość i współczesność.

Między koronką a stylem chłopczycy

Już na początki XX wieku, w epoce edwardiańskiej można było dostrzec, że idzie nowe –zaczęto uwzględniać potrzeby niższych klas społecznych i nastąpił rozwój kultury masowej – w tym sportu, kobiety stały się bardziej wyzwolone. Głos pokoleń burżuazji z jej skłonnością do konserwatyzmu nie był już tak znaczący, jak w XIX w. Jej miejsce zajęły środowiska związane z finansjerą. Szybki sukces wprowadzał na salony świeżą krew. Ludzi drapieżnych, nowoczesnych i często pozbawionych obyczajowych ograniczeń. Kobiety zrzucały gorsety, dosłownie i przenośni, a ich pole działalności w coraz mniejszym stopniu ograniczone było do roli pani domu. Ogromny wpływ na transformację ubioru miała I wojna światowa. Kobiety przejmując zadania, którymi do tej pory zajmowali się mężczyźni, przejmowały też ich styl. Odkryły odzież praktyczną i przystosowaną do warunków pracy. Zafascynowane sportem, jazzem i dynamicznym tańcem, zaczęły szukać ubioru, który byłby elegancki i jednocześnie wygodny.

TW latach 20. moda przestała nawiązywać do belle époque z przełomu wieków. Wylansowano tzw. styl "chłopczycy". Kobiety ścięły włosy, a swą uwagę skierowały na męskie stroje w damskim wydaniu. Obniżono talię, skrócono spódnice i zrezygnowano z gorsetów. Wieczorowe suknie miały luźny krój i obniżony stan, zyskały koralikowe obszycia, zakładano je przez głowę. Zniknęła odwieczna koronka, niemodna stała się bogato zdobiona biżuteria, dostojne nakrycia głowy. W ich miejsce pojawiły się ascetyczne perły, kapelusze-klosze z gładkiego filcu i opaski z pojedynczym piórem.

W 1929 r. doszło do wielkiego kryzysu gospodarczego, w wyniku którego świat mody zmuszony był sięgnąć po tańsze materiały i technologie. Wielu paryskich i amerykańskich krawców straciło klientelę. Zyskali przemysłowcy o niekonwencjonalnym podejściu to modowego biznesu. Odkryto potencjał masowej produkcji i handlu wysyłkowego. Kobiety bowiem nadal oczekiwały modnych kreacji, tyle że za niższą cenę. W świecie mody nadeszła kolejna zmiana, w totalnej opozycji wobec dotychczasowego stylu. Jej nieformalnymi przedstawicielkami były trzy francuskie projektantki – Madeleine Vionnet, która jako pierwsza wprowadziła ukośne cięcie, Jeanne Lanvin, znana z niepowtarzalnych haftów, oraz Coco Chanel i jej- cenione do dziś- eleganckie kostiumy z miękkiego dżerseju. To właśnie Vionnet, Lanvin i Chanel sprawiły, że moda w latach 30. stała się "kobieca": powabna, funkcjonalna i zmysłowa.

Futro, garsonka i … nylonowe eksperymenty

Na co dzień kobiety nosiły garsonki z poszerzonymi poduszkami na ramionach, przypominające męską marynarkę. Obowiązkowym elementem były wcięcie w talii i wąska spódnica z zaprasowanymi fałdami. Mieliśmy także powrót do długich sukienek z odkrytymi ramionami, inspirowanymi stylem Dalekiego Wschodu. Ich ozdobę stanowił proste naszyjniki z cennych pereł lub futrzana etola. Panowie nosili dwurzędowe marynarki i szerokie spodnie, które nie krępowały ruchów. Modę dyktowały światowej sławy hollywoodzkie gwiazdy, takie jak Marlene Dietrich, Mae West, Clark Gable czy Fred Astaire.

Jednym z najpopularniejszych domów mody w Paryżu był ten należący do Elsy Schiaparelli. Z kolei w Warszawie najbardziej znanym luksusowym sklepem i pracownią krawiecką był działający do roku 1936, Dom Mody Bogusława Herse, przy ul. Marszałkowskiej 150. Organizowano w nim ważne wydarzenia kulturalne, w których uczestniczyła sama prezydentowa Mościcka. To właśnie tam toczyła się akcja przedwojennej komedii "Jego ekscelencja subiekt" z Eugeniuszem Bodo w roli głównej. W ubraniach od Hersego chodziła cała ówczesna śmietanka towarzyska – politycy, arystokraci, piosenkarze i aktorzy, m.in. Hanka Ordonówna oraz małżonka prezydenta RP. Rok przed wydarzeniami o których opowiada serial „KRÓL” firma Bogusława Hersego musiała zaprzestać działalności, oddając klientelę takim firmom jak Dom Towarowy Braci Jabłkowskich, gdzie niższą jakość i masową powtarzalność oferty rekompensowały niższe ceny.

Wobec kryzysu gospodarczego i związanej z nim konieczności obniżania cen, w latach 30. zaczęto zwracać uwagę na tkaniny sztuczne. To właśnie wtedy rozpoczęto eksperymenty, które pod koniec dekady pozwoliły stworzyć pierwsze wyroby z nylonu, w latach 40 nylonowe pończochy, by wreszcie, w latach 50. dać światu rajstopy, które stały się jednym z symboli współczesności. Większa część polskich kobiet i mężczyzn szukała bowiem oszczędności i tańszych ubrań. Dużym powodzeniem cieszyły się perkale, dżerseje, różnego rodzaju dzianiny. Doceniono gotowe wyroby, których nie trzeba było zamawiać u krawca. Nadal jednak oczekiwano, by stroje miały styl i charakter. Projektanci odpowiadając na potrzeby społeczeństwa, lansowali materiały skórzane, wełnianą kratę, wzory kwiatowe, plisy, a nawet motywy zwierzęce. Nie trudno zaważyć, że wiele pomysłów z tamtego okresu do dziś inspiruje świat mody.

Styl retro we współczesnej garderobie

6 listopada na antenie CANAL+ będziemy mieli okazję zobaczyć pierwszy odcinek serialowej superprodukcji "KRÓL", której akcja toczy się w Warszawie, w 1937 r. Osią filmu są gangsterskie porachunki i dramatyczne wydarzenia politycznych tamtej epoki, ale jego tłem- fascynujący świat międzywojennej Warszawy: luksusowe samochody, piękne i eleganckie kobiety, fascynujący mężczyźni oraz niezwykła moda lat 30. To pierwsza w Polsce serialowa produkcja, w której tak bardzo zadbano o każdy, nawet najmniejszy detal. Począwszy od scenografii, dzięki której zobaczymy legendarne miejsca, których już niema, a kończąc na kostiumach, ubraniach, biżuterii i dodatkach.

W "KRÓLU" będzie można oglądać zjawiskowe, kobiece suknie balowe oraz codzienne stroje eleganckich Warszawianek. Silnych mężczyzn w stylowych kapeluszach, długich płaszczach i szykownych garniturach, które z uwagi na uniwersalny krój, trudno zamknąć w konkretnych ramach czasowych. Tak jak historia zdaje się zataczać koło, tak i moda ukazuje tu swój ponadczasowy charakter. Tak jak hollywoodzkim przykładem kooperacji świata mody i filmu może być współpraca The Brooks Brothers z twórcami filmu "Wielki Gatsby" czy kolekcja Ralpha Laurena zrealizowana specjalnie na potrzeby serialu "Downton Abbey", fascynacja „KRÓLEM” i stylem lat 30. stała się pretekstem do stworzenia niezwykłej kolekcji Answear.LAB KRÓL.

Ta limitowana kolekcja składa się z blisko 100 modeli ubrań, w tym ponad 20 pełnych damskich stylizacji i 3 męskich. Kolekcja Answear.LAB, czerpiąca z estetyki serialu "KRÓL", podkreśla wyzwoloną naturę kobiet i odwagę mężczyzn. Znajdziemy tam m.in. suknie z jedwabiu, wełniane płaszcze, a także szalenie modną w tym roku skórę z lyocelem oraz terylenem z recyklingu. Uzupełnieniem całości są charakterystyczne dla lat 30. rękawiczki, jedwabne apaszki oraz torebki, z których większość została uszyta w Polsce. Premierze serialu towarzyszy sesja ilustrującą całość kolekcji, którą zrealizowano m.in. w dawnym żydowskim domu modlitwy, gdzie dziś mieści się restauracja. Autorką zdjęć jest Marta Wojtal, a jedną z modelek - Lena Góra, która w "KRÓLU" wcieliła się postać Anny Ziembińskiej. Kolekcja ubrań dostępna jest na stronie Answear.com.

Miasto grzechu. Życie przestępcze w przedwojennej Warszawie

Przemoc, rabunki, narkotyki, porachunki gangsterskie i wszechobecna prostytucja. Warszawa lat 30. to nie tylko nowoczesne miasto, w którym kwitła nauka i kultura, ale także istne gniazdo przestępczości. Wraz z serialową superprodukcją Canal + „KRÓL” odkrywamy grzechy i mroczne sekrety przedwojennej stolicy.

Dwudziestolecie międzywojenne w wielu wspomnieniach jawi się jako krótki, choć wspaniały okres w dziejach Polski. Warszawę lat 30. kojarzymy głównie z dynamicznym rozwojem, nowoczesnością i dostatkiem, a także bujnym życiem towarzyskim stołecznych elit i ludzi sukcesu. Wytworne lokale, w których celebrowano wolność i radość życia, huczne bale, teatry wystawiające najlepsze sztuki epoki, kabarety muzyczne i satyryczne, zachwycające rewie – tak często przedstawiają tę epokę pisarze i filmowcy. W rzeczywistości międzywojnie miało także mroczne strony. Radość z odzyskanej niepodległości skutecznie mąci wszechobecna bieda, a także atmosfera wrogości, niepokoju i wzajemnych napięć pomiędzy polskim obywatelam. Konflikty na tle materialnym, politycznym i rasowym dolewają oliwy do ognia, a dodatkowo w powietrzu unosi się widmo kolejnej wojny.

Walki na ringu, porachunki na ulicy

Przedwojenna Warszawa epoki „KRÓLA” jest podzielona. Majątkowo, etnicznie i religijnie. To miasto biedy i bogactwa, ludzi sukcesu i przegranych. Polaków, Żydów, piłsudczyków i endeków, skrajnej prawicy i radykalnej lewicy. W latach 30. te podziały były niezwykle ostre. Na ulicach co rusz ścierały się agresywne, bezwzględne oddziały i milicje. Swoich bojówkarzy mieli nacjonaliści, socjaliści, związkowcy, a nawet Żydzi. Wszystkie te bandy mają swoich zwolenników, którzy kibicują ich poczynaniom zarówno na demonstracjach jak i w mrocznych zaułkach miasta, gdzie kastetem i nożem rozwiązuje się zawiłe spory ideologiczne. Nienawiść pobratymczą dostrzec można nawet na ringu bokserskim, gdzie zwolennicy różnych opcji politycznych mając własne kluby sportowe, z nieskrywaną radością wybijają sobie zęby i miażdżą nosy.

"KRÓL" - nowy serial CANAL+ | wywiad z Barbarą Jonak

Szczęśliwa, rozbawiona stolica to obrazek ukazujący zaledwie część rzeczywistości tamtych czasów. Ta druga, mniej optymistyczna część to dojmująca bieda gorszych dzielnic, wszechobecne burdele, brudne meliny, pobicia i morderstwa z zimną krwią. Dla wielu osób z nizin społecznych działalność przestępcza była nie tylko sposobem na życie, ale także jedyną szansą przetrwania w mocno spolaryzowanej i bezwzględnej Warszawie. Systematyczne polityczne zamieszki oraz krwawe i często tragiczne w skutkach walki o pieniądze i wpływy na stołecznych ulicach utwierdzały mieszkańców miasta w przekonaniu, że politycy i funkcjonariusze policji zupełnie nie panują nad sytuacją. Rosło przekonanie, że realną władzę w mieście sprawują polityczni awanturnicy i niebezpieczne grupy przestępcze. To owocowało kryzysem demokracji i sporą społeczną akceptacją dla rozwiązań autorytarnych.

Haracze i egzekucje i białe złoto

Przedwojenne gangi Warszawy utrzymywały się z kradzieży, napadów rabunkowych i oszustw. Przestępcy z darem perspektywicznego myślenia zaczęli też dostrzegać potencjał tkwiący handlu narkotykami (szczególnie relatywnie tanią kokainą, nazywaną wówczas "białym złotem" po która coraz chętniej sięgała klasa średnia). W latach 30. podstawowym dochodem stołecznych gangsterów pozostawały jednak haracze pobierane od właścicieli sklepów i drobnych przedsiębiorstw. Osoby prowadzące interesy na terytorium zarządzanym przez bandytów były zmuszane do uiszczania comiesięcznych opłat, rodzaju podatku od prowadzonej działalności. Kwoty te były czasem tak wysokie, że przedsiębiorcom ledwo starczało na życie. Zastraszeni i terroryzowani ludzie w obawie o własne życie i bezpieczeństwo najbliższych, najczęściej godzili się na narzucone warunki. Nieliczni buntownicy za swój sprzeciw musieli zapłacić bardzo wysoką cenę. Pobicia, a niekiedy bestialskie zabójstwa miały być dla innych przestrogą i nauczyć warszawiaków posłuszeństwa.

Kobiety pracujące i przedwojenne domy publiczne

Życie warszawskiego półświatka koncentrowało się w podrzędnych barach, tanich spelunach i różnej klasy burdelach, gdzie gangsterzy odbywali narady i bawili się po pracowitym dniu. Tam załatwiali interesy i zażywali uciech, racząc się trunkami i korzystając z usług zatrudnionych dziewcząt. Choć prostytucję i działalność domów publicznych głośno potępiano, walka z nierządem prowadzona była bez specjalnych sukcesów. Zbyt wielu było chętnych do zabaw z paniami nie najcięższych obyczajów.

Klientami stołecznych kurtyzan byli nie tylko przestępcy, ale wielu szacownych warszawiaków. Lupanary odwiedzali politycy z rządu i opozycji, oficerowie i urzędnicy, przemysłowcy i robotnicy, ludzie uchodzący na co dzień za przyzwoitych i statecznych obywateli. Zależnie od grubości portfela- w luksusowych świątyniach rozpusty lub ciemnych bramach i zaułkach szukali chwili zapomnienia bogaci i biedni. Trzeba zaznaczyć, że o ile uliczne prostytutki najczęściej żyły w nędzy, to przedwojenne burdele były doskonale prosperującym biznesem, prowadzonym najczęściej przez weteranki zawodu, które dbały o jakość usług i komfort klientów. W serialu "KRÓL" udało się odtworzyć jeden z najbardziej znanych i luksusowych burdeli przedwojennej Warszawy, który w kamienicy na rogu ulic Piusa XI (dziś Piękna) i Koszykowej prowadziła charyzmatyczna burdelmama Ryfka Kij. W serialu CANAL + lokal pełni rolę bazy i schronienia dla gangu Kuma Kaplicy.

W nowej produkcji opartej na bestsellerowej powieści Szczepana Twardocha odkryjemy więcej mrocznych sekretów podziemnego świata przedwojennej Warszawy. Premiera serialu "KRÓL" już w listopadzie w CANAL+.

Gazeta Królewska

uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij
Wyłącz Adblocka, aby w pełni cieszyć się zawartością tej strony.