Z Michałem Żurawskim rozmawiamy na kilka tygodni przed premierą pierwszego odcinka serialowej superprodukcji CANAL+ "KRÓL" w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, ośmioodcinkowej ekranizacji powieści Szczepana Twardocha, którą jesienią będzie można zobaczyć w CANAL+.
Monika Rosmanowska, Wirtualna Polska: "Wiesz, skąd jestem? Z nędzy, z ulicy. Nikt mi nic nigdy nie dał. Sam sobie wszystko wziąłem" – mówi Jakub Szapiro, bokser, którego uwielbiała warszawska ulica, i gangster, przed którym drżała nie tylko Wola. Kim dla Pana jest Szapiro?
Michał Żurawski: Mną…
Panem?
Wcielenie się w tę postać nie było trudne. Zagrałem to, co przeczytałem u Szczepana Twardocha, i to, co było mi bliskie. To jedna z najwspanialszych ról dla aktora, tu nie trzeba nic grać. To jest taka historia, że nie da się jej zepsuć.
Mówimy o egzekutorze haraczy, złodzieju, mordercy, kobieciarzu…
Szapiro jest człowiekiem, który urodził się w danym miejscu i czasie, i za wszelką cenę próbuje przetrwać. To, co robi, jest jego pracą. Nie da się go oceniać w kategoriach dobra czy zła. Trzeba po prostu przyjąć to, co zostało przez Twardocha, a następnie przez scenarzystów i nas – twórców tego serialu – podane. To jest wielowymiarowa historia, opowiadająca – patrząc przez pryzmat mojej postaci – o kondycji męskości.
Ciekawa interpretacja.
Każdy facet, który przeczytał KRÓLA, identyfikował się z tą postacią. Mogę się założyć, że nie ma nikogo, kto w sposób obiektywny i z dystansem patrzyłby na to wszystko, kto mógłby powiedzieć "mnie to nie dotyczy".
Za czym tak tęsknią współcześni mężczyźni?
Ja za niczym. Jestem stuprocentowym facetem. Nie zgadzam się z obecnym utyskiwaniem na rzekomy kryzys męskości. Mężczyźni trzymają się mocno.
Warszawski półświatek lat 30., luksusowe samochody, piękne kobiety. To może się podobać.
A cóż pięknego jest w mordowaniu, wchodzeniu do burdelu, piciu wódki, załatwianiu szemranych interesów? Życie Szapiro, który równocześnie próbuje być dobrym mężem i ojcem, w dużej mierze polega na wiązaniu końca z końcem. Tu o nic więcej nie chodzi. Tytuł KRÓL jest dość ironiczny w kontekście tego, co w powieści ma miejsce i co przeżywają jej bohaterowie, zwłaszcza Szapiro. Czuję, że po premierze pierwszego odcinka będę miał niezłą przeprawę.
Dlaczego?
Zabieramy się za adaptację bardzo poczytnej książki, którą kupiło ponad 150 tys. ludzi, a pewnie jeszcze więcej po nią sięgnęło, i każdy ma swoje wyobrażenia. Jestem przekonany, że to, co zrobiliśmy, to jest coś wspaniałego, takiego serialu jeszcze w Polsce nie było. Czy podobnego zdania będą widzowie? Nie wiem i nie mam na to wpływu.
W dobie internetu każdy może wyrazić swoje zdanie i na pewno to zrobi.
Jestem osobą, która nie ma w domu telewizora i żyje poza siecią. Nie śledzę wiadomości w internecie, nie mam Facebooka, Instagrama, czy jak to się nazywa… Unikam tego, czym jesteśmy dziś bombardowani, za czym idzie hejt, ocena innych. Mam wrażenie, że do momentu, w którym nie pojawił się internet, ludzie oceniali innych, czy nawet wyróżniali pewne osoby, na podstawie ich dokonań. Opinie te, jeśli już docierały do szerszego odbiorcy, to naprawdę musiały coś znaczyć. Natomiast dziś brama została szeroko otwarta i każdy może uczestniczyć w publicznym dyskursie, każdy może podzielić się swoją opinią w internecie. Każdy jest dziś krytykiem.
Takie mamy czasy.
Kompletnie się z tym nie zgadzam. Osobiście staram się tego wszystkiego unikać i mam mnóstwo przyjaciół i znajomych, którzy nie korzystają z mediów społecznościowych i nie śledzą tego, co dzieje się w internecie. Proszę mi wierzyć, można być ponad tym. Co więcej, jestem przekonany, że za kilka lat nastąpi przesyt i ludzie wrócą do komórek, które mają jedną opcję "odbierz"…
"KRÓL" - nowy serial CANAL+ | wywiad z Michałem Żurawskim
I do książek…
Też, choć ktoś, kto nie czyta i dziś nie ma do mnie dostępu. Jestem już za stary, by dopuszczać do siebie ludzi, którzy tracą mój czas. Skończyłem 41 lat, mam żonę, trójkę dzieci i staram się żyć po swojemu. Tak jak mi pasuje. Z ludźmi, którzy nie czytają, nie mam o czym rozmawiać.
Wracając do powieści Szczepana Twardocha i opisu ówczesnej stolicy: "Dookoła ringu zgromadziły się dwie Warszawy mówiące dwoma językami, żyjące w osobnych światach, czytające inne gazety i darzące się nawzajem w najlepszym razie obojętnością, w najgorszym – nienawiścią, a zwykle po prostu pełną dystansu niechęcią, jakby mieszkały nie ulica w ulicę, tylko rozdzielone oceanem". Czy to Panu czegoś nie przypomina?
KRÓL nie jest tylko historią kryminalną. Mówi przede wszystkim o Polsce i Polakach. Powieść, której akcja rozgrywa się w 1937 roku, opowiada o kraju, jakim była Polska przez – powiedzmy – ostatnie 500 lat, kraju, który budował swoją tożsamość na różnorodności. I nagle, po II wojnie światowej, każą nam tę tożsamość wyrzucić do kosza. Od teraz Polska należy do Polaków i katolików.
Polaków, którzy dziś są mocno podzieleni.
Mam wrażenie, że jesteśmy solidarni tylko wtedy, gdy trwa wojna, są zabory… Przy czym nie wyciągamy wniosków z historii. Dziś także rosną nam bojówki i za kilka lat to wszystko wybuchnie. U Twardocha ONR staje się coraz mocniejszy, dziś dzieje się to samo. To mnie przeraża. Podobnie jak brak historycznej wiedzy czy raczej układanie historii na nowo. Żyjemy w wolnym kraju i na to wpływ miało wiele opcji politycznych. Polityka to nie jest tylko lewica i prawica, czarne i białe. Twardoch doskonale to pokazuje. To nie jest tak, że Żydzi byli przeciwko Polakom, katolikom czy prawicy. W swoim warszawskim świecie byli mocno podzieleni. Tu także występowały różnice polityczne, religijne. To nie była skonsolidowana grupa. Podobnie po stronie prawicowej nie było jedności.
No właśnie, Warszawa lat 30. to etniczny, religijny, społeczny i polityczny tygiel. Miasto ciasne, brudne, pełne nędzy, ulicznych walk, ale też pięknych kamienic, eleganckich samochodów, luksusowych hoteli i restauracji. Jak odnalazł się Pan w tym pełnym sprzeczności świecie?
Gdy czytałem Twardocha za pierwszym razem, miałem poczucie, że ta przedwojenna Warszawa, szczególnie Kercelak czy Wola, a więc robotnicza dzielnica, to taki mój Górny Śląsk, gdzie się wychowałem. W tej Warszawie zarówno podczas czytania, jak i później – już na planie – odnalazłem się doskonale. Scenografia, w tym poszczególne wnętrza były zrobione w sposób, z jakim w polskim kinie jeszcze się nie spotkałem. Miałem wrażenie, jakbyśmy cofnęli się do 1937 roku. To było bardzo pomocne, nie trzeba było sobie wyobrażać rzeczy, których nie ma.
Interesował się Pan wcześniej boksem? Stawał kiedykolwiek w ringu?
Nie, z boksem nie miałem nic wspólnego.
Jak zniósł Pan mordercze treningi?
Nie będę ukrywał, to ciężka robota. Mam duży szacunek dla bokserów. Przygotowywałem się przez dwa lata. Nie zawsze był to ring, ale trenowałem regularnie. Chcąc przygotować ciało, trochę je zmienić, trzeba naprawdę mocno pracować. A boks to jedna z najbardziej wycieńczających dyscyplin sportowych. Jeśli ktoś ma zacięcie, to szczerze polecam. Tu nie można sobie odpuścić.
A Pan zamierza sobie odpuścić?
Na razie mam przesyt, muszę chwilę odpocząć. Ale na pewno wrócę do tego, szczególnie gdy będę się znów musiał przygotować do roli. Boks to najkrótsza droga do zbudowania kondycji.
Czy – poza treningami – rola wymagała od Pana specjalnych przygotowań? Co z nauką jidysz?
Rzeczywiście sporo jest scen w tym języku, ale uczyliśmy się tylko konkretnego tekstu. Na naukę języka nie bardzo był czas. Nie do końca był też sens. W jidysz w Polsce mówi w tej chwili zaledwie kilka osób. Tym bardziej nie ma już nikogo, kto mówiłby w warszawskim jidysz. Każde miasto miało swoją odmianę języka. Krakowski Żyd nie byłby w stanie swobodnie porozmawiać z Żydem z Warszawy. Nie mówiąc już o tym, że dzisiejszy Żyd z Nowego Jorku na pewno nie dogadałby się z Żydem żyjącym w przedwojennej Warszawie. Ten język ewoluuje i uczenie się go byłoby karkołomne. Gdyby natomiast zaproponowano nam naukę hebrajskiego, to chętnie bym z tego skorzystał. Nie wiadomo, czy po premierze serialu nie stanę się wrogiem publicznym numer jeden i nie będę musiał starać się o obywatelstwo Izraela.
reklama

Czego jeszcze wymagała od Pana praca nad tą postacią?
W zasadzie przyszedłem na plan tak zakochany w tej roli, że z reżyserem niewiele już rozmawialiśmy na ten temat. Jak już mówiłem, tekst Twardocha to jest prezent dla aktora, niewymagający większego wysiłku. Nawet od Borysa Szyca, który wcielając się w rolę Radziwiłka miał naprawdę trudne zadanie. Zdarzało się, że w jednym zdaniu mówił nawet sześcioma językami, a z dnia na dzień wychodziło mu to coraz bardziej doskonale. Wiem też, że nie sprawiało mu to żadnego kłopotu, że robił to z dużą przyjemnością. Fizyczne przeobrażenie, nie mówiąc już o tym, że musisz się zmienić mentalnie, to są wyzwania, z którymi w Polsce aktorzy wciąż rzadko mają do czynienia.
Pierwowzorem Radziwiłka jest doktor Łokietek. Polak, Żyd, obywatel Szwajcarii, polityk i gangster, który mówił wieloma językami: angielskim, niemieckim, francuskim, włoskim i jidysz – wszystkimi równie źle. Ale to też jest obraz Warszawy lat 30. Wieloetnicznej i niezwykle barwnej.
Dla wielu osób ten serial to będzie szok. Coś obrazoburczego, absolutnie nieprawdziwego, niemającego nic wspólnego z ich wersją historii. Mogę się założyć, że w pewnych środowiskach KRÓL zostanie okrzyknięty kłamstwem historycznym.
Emocje, szczególnie skrajne, służą rozgłosowi.
Życzyłbym sobie, by KRÓLA zobaczyło jak najwięcej osób. Zapewniam, że widzowie nie widzieli jeszcze tak dobrego pomysłu na historyczny serial kryminalny. To naprawdę będzie coś, czego jeszcze nie mieli okazji oglądać w polskim kinie.
* Michał Żurawski – rocznik 79., chorzowianin, od lat mieszka w Warszawie. Aktor teatralny i filmowy. Wystąpił w kilkudziesięciu produkcjach, m.in w filmie "Karbala", "Miasto 44", "Jestem mordercą" czy "(Nie)znajomi", a także serialach – "Chyłka – Zaginięcie" czy "Kruk – szepty słychać po zmroku".